Źródło: Pixabay
Dobry wieczór.
Krótko dzisiaj będzie, bo już mnie zmęczenie łapie i potrzebuję się położyć spać.
Dzisiaj stuknęło mi 11 miesięcy abstynencji. W najśmielszych snach nie sądziłam, że uda mi się kiedyś być tak długo trzeźwą. Serio. Non stop zapijałam. NON STOP. Chwilę byłam trzeźwa i od nowa. Nie wiem ile jeszcze bym pożyła, gdyby nie udało mi się zatrzymać. Na szczęście coś w końcu mi zaskoczyło w głowie i [odpukać] jest dobrze. Są wzloty i upadki, ale nie znaczy to dla mnie nic w obliczu tego, że cały czas, dzień po dniu realizuję mój największy życiowy cel, moje największe życiowe marzenie: jestem trzeźwa. Jestem tym dniem bardzo poruszona, ale też czuję w sobie dużo pokory, bo wiem, że upaść mogę w każdej chwili, a tego bardzo nie chcę. Od najbliższych dzisiaj usłyszałam, że są ze mnie bardzo dumni i to są chyba najpiękniejsze słowa jakie w życiu usłyszałam, naprawdę. Spokojnie, jeszcze tylko za miesiąc wielka celebracja, a potem już co rok.
Kiepsko spałam, ale i tak o niebo lepiej niż noc wcześniej. Chociaż nie, trochę kłamię. Spałam jak na mnie całkiem nieźle, ale to deficyt snu z poprzedniej nocki sprawił, że czułam się trochę zmęczona. Mimo wszystko było naprawdę nieźle.
Przyjechałam do pracy i po otwarciu magazynu przeżyłam lekki szok, ponieważ wdepnęłam w kałużę wody. Okazało się, że nad wejściem pękła nam jakaś rura i zalało sufit i tak sobie w nocy woda kapała. Na szczęście nie stanowiło to żadnego zagrożenia dla funkcjonowania firmy, więc po prostu zakręciliśmy zawór wody i normalnie pracowaliśmy. Oczywiście to nie tak, że w całej firmie nie było wody, jest kilka zawór i magazyn jest podzielony na strefy także łazienki i kuchnie normalnie działały. Dzień mi minął szybko. Udało mi się dzisiaj dotrzymać danego samej sobie słowa, że nie będę się denerwować. Towarzystwo w pracy bardzo mnie denerwuje swoim lekceważeniem pracy i nie panuję nad tą złością, a wiem, że nie mogę nic zmienić, więc jest to czysta autodestrukcja. Dzisiaj znowu wydarzyła się sytuacja, która normalnie wyprowadziłaby mnie z równowagi, ale zachowałam spokój. Zgłosiłam uchybienie do przełożonej, wzruszyłam ramionami i poszłam zajmować się swoją pracą. Szczerze? Byłam z siebie bardzo dumna, bo po raz pierwszy udało mi się zachować spokój. To nie tak, że niekompetencja innych mnie nie złości, oj nie. Ale w końcu udało mi się solidnie nie wkurwić tylko lekko się poirytowałam, ale nie wchodziłam w to, zachowałam drogę służbową i zostawiłam nie mój syf z dala ode mnie. Małymi krokami mam nadzieję, że będzie mi to częściej wychodzić, bo dzięki temu wyszłam z pracy zadowolona.
Po powrocie do domu niestety przegrałam walkę ze snem. Byłam tak potwornie zmęczona, że serio nie wiem kiedy zasnęłam. Zrobiłam błąd, bo chciałam chwilę poleżeć, bo bardzo bolały mnie nogi i po prostu odleciałam. Na szczęście nie spałam długo, wiec myślę, że spokojnie zasnę.
Zadzwoniła do mnie pani z banku i była dla mnie tak potwornie niemiła, że nigdy się z takim traktowaniem jeszcze nie spotkałam. Zdziwiło mnie to bardzo, bo od kilku miesięcy mam regularny kontakt z działem windykacji, bo z miesięcznym poślizgiem spłacam kredyty i nigdy jeszcze nie spotkałam się z tym, żeby ktoś na mnie z tego tytułu krzyczał lub był opryskliwy ["takie zaległości to skandal!!!"]. Przez chwilę włączył mi się tryb naprawiania świata i chciałam na nią wysmarować skargę, ale szczerze to odpuściłam. Straż miejska nauczyła mnie, że nie warto reagować na takie rzeczy, po prostu.
Wieczorkiem wzięłam psa na spacer i porozmawiałam przez telefon z koleżanką z AA. Trochę niepokoju mi się wkradło po tej rozmowie, bo powiedziałam jej o mojej decyzji na temat terapii, a ona nie zajęła stanowiska, a ja oczywiście oczekiwałam, że w pełni mnie poprze, więc skoro tego nie zrobiła [ale i nie zanegowała] to już się nakręciłam, że robię coś złego. Chora głowa, totalnie.
Śniadanie: owsiany mocarz [wrzucę niedługo przepis]
Obiad: makaron z passatą i mięsem mielonym z camembertem [o Jezus, jakie dobre]
Kolacja: twaróg
Woda: 2,8l
Kroki: 11k [będzie 12]
I tyle. Dziękuję, że przebrnęliście ze mną przez te 11 miesięcy. Nie było łatwo. Jak sobie przypomnę jakim człowiekiem byłam te 11 miesięcy temu i wcześniej to aż bym się bała czytać stare posty i moje pierdolenie. Serio. Na teraz i tu jestem bardzo szczęśliwa, że moje ciało, umysł, dusza i emocje nie są już zatruwane alkoholem i hazardem. Jasne, uzależnienie będzie w moim życiu zawsze i zawsze będę musiała o siebie dbać i na siebie uważać, ale dopóki pozostaję trzeźwa to w końcu mam kontrolę nad swoim życiem. I to jest piękne, nawet jak źle się dzieje.
Do jutra!