Źródło: Pixabay
Dobry wieczór.
Źle spałam. Ta noc była kolejną jak na tripie. Rano okazało się, że wyjadłam ogórki kiszone. Nie pamiętam tego, serio. Wnioskując po stanie czekolady próbowałam też dobrać się i do niej, ale nie padła moim łupem. Nie wiem co się dzieje, ale jeśli przez weekend będzie tak samo to we wtorek wbiję do pani doktor na konsultację dodatkową, żeby mi coś zmieniła w lekach, bo to co się dzieje jest przerażające.
Tak jak wczoraj pisałam względem pracy mam trochę wisielczy nastrój, ponieważ spodziewam się redukcji etatów. I generalnie wszystko było w porządku dopóki to pozostawało tylko moje zmartwienie jednak okazało się, że nie tylko ja się tego obawiam, więc rozkręciła się we mnie totalna panika, bo skoro inni też mają takie obawy to to już nie jest tylko wymysł mojej chorej głowy. Kierowniczka mi dzisiaj powiedziała, że jakby miała wybrać lidera, który zostaje to byłabym to ja, bo jestem zajebista, ale czy w tej kwestii tak naprawdę cokolwiek będzie zależeć od niej? Plus czy faktycznie tak zrobi czy powiedziała to tylko po to, żeby mnie uspokoić? Nie wiem. Męczy mnie to, bardzo. We wtorek przyjeżdża do nas delegacja vipów z Warszawy i miałam przez chwilę chęć zapytać o to czy mamy się spodziewać redukcji etatów, ale potem machnęłam na to ręką - przecież wiadomo, że powiedzą mi to, co chcę usłyszeć. Mimo wszystko postanowiłam na razie nie podejmować żadnych gwałtownych ruchów. Robię swoje. Tylko tyle i aż tyle. Ogólnie dzisiaj byłam w pracy bardzo niewydajna. Przez zmęczenie i myśli zaprzątnięte innymi tematami popełniłam dzisiaj dwa błędy. Oczywiście dało się je naprawić, ale mimo wszystko pretensja do samej siebie pozostała. Chciałam wyjść wcześniej, ale kierowniczka zapytała czy ona może szybciej wyskoczyć, więc zostałam do końca. Ja mam normalny weekend, a ona pracuje w niedzielę, więc uważam, że to było całkiem fair, że to ja zostałam do końca.
Wróciłam do domu i wręcz rzuciłam się na obiad. Byłam potwornie głodna. Obiad typowego kulturysty czyli ryż, kurczak i brokuł smakował wybornie. Po obiedzie poszłam się położyć dosłownie na 30 minut i bardzo mi taka krótka drzemka pomogła. Czułam się trochę mniej martwa. Pojechałam niechętnie na terapię. Dziwnie mi na tej terapii było. Wszyscy zdążyli opowiedzieć o swoim ostatnim czasie poza mną. Jakoś mnie to tak ruszyło, jakbym była mniej ważna od innych. Wiem, że tak nie jest, ale zmęczony umysł właśnie takie wersje podpowiada. Mimo wszystko terapia w jakiś tam sposób owocna była, ponieważ skupiliśmy się na nawrocie jednej dziewczyny i bardzo mocno mi to uświadomiło, że muszę o siebie dbać ciągle. Nie ma przerwy od uzależnienia. Nie ma uzależnienia wyleczonego. Całe życie, już zawsze będę musiała o siebie dbać, bo tylko jedna decyzja dzieli mnie od tego, żeby popłynąć. A ja popłynąć nie chcę. Dobrze mi tak jak jest i chcę, żeby tak pozostało. Zaprosiłam tą rozsypaną dziewczynę jutro na miting. Ciekawe czy przyjdzie i czy jej się spodoba.
Po terapii weszłam do Biedronki, bo dropnął mi w szejkomacie fajny kupon i spotkałam koleżankę ze starej pracy. Przywitałam się i powiedziałam nie wiem czemu, że fajnie Cię widzieć, a ona zareagowała jakbym jej zwymiotowała na twarz. Nie wiem co takiego niestosownego zrobiłam, ale machnęłam ręką i poszłam. Chciałam być po prostu miła, ale jak widać nie warto wobec niektórych tak się zachowywać.
Wieczór spokojny w domku. Pies chrapie na kanapie, a ja zjadłam pyszną kolację, która nie wygląda w ogóle dobrze, ale ja nie umiem przygotowywać ładnego jedzenia:
Źródło: fotografia własna
Plan na wieczór jest bardzo prosty. Muszę sobie rozpisać jedzenie na kolejne dni, zrobić listę zakupów i iść spać. Tylko tyle i aż tyle.
Śniadanie: twaróg z bananem
Obiad: kura, ryż, brokuł, czarnuszka
Przekąska: gorzka czekolada
Kolacja: serek wiejski z bananami i białkiem
Woda: 2,4l
Kroki: 11k
Do juterka.