Źródło: Pixabay
Minął miesiąc odkąd wprowadziłam radykalne zmiany w moim codziennym funkcjonowaniu. Dzisiaj chciałabym je trochę podsumować i być może nakreślić wizję najbliższej przyszłości i pochylić się nad błędami, które popełniłam. Okres, o którym będę mówić to 21.09.2024 - 19.10.2024.
Moje założenia były proste. Zmieniłam radykalnie swoje odżywianie. Nie jestem na żadnej diecie. Po prostu jem codziennie 1500 kcal i dbam o to, żeby makroskładniki się zgadzały. Ograniczyłam do minimum spożywanie żywności wysoko przetworzonej. Można śmiało powiedzieć, że stosuję zasadę 80/20 czyli 80% mojej żywności to samo zdrowie, a 20% to łakocie z przymrużeniem oka. W praktyce wychodzi tych łakoci jeszcze mniej, ale o tym później.
Drugą kwestią jest nawodnienie. Przez wiele ostatnich lat jedynymi płynami, które spożywałam był alkohol, napoje gazowane i kawa. Myślę, że moje organy przeżywały dramat. Teraz piję wodę, wodę z cytryną lub wodę z koncentratem izotonicznym. Dbam o to, żeby tej wody spożywać codziennie około trzech litrów.
Trzecia sprawa to suplementy. Planowe było branie kreatyny, witaminy C, magnezu, D3 i kompleksu witamin i minerałów, a także kwasów omega.
Czwarta kwestia to ruch. Aktualnie jestem na bardzo silnych lekach przeciwlękowych i przeciwdepresyjnych, więc nie jestem w stanie uprawiać żadnego sportu. Po prostu fizycznie nie mam na to siły chociaż w najbliższym czasie planuję trochę się za to wziąć. Mimo samopoczucia narzuciłam sobie rygor kroków: 10k dziennie. Minimum.
Jak wyszło mi to w praktyce?
Jeśli chodzi o jedzenie to jest spoko. Miałam jeden dzień załamania, kiedy najadłam się słodkiego, które znalazłam w domu i to wszystko. To dla mnie wielki sukces, ponieważ przez ostatnie lata jadłam same śmieci, serio. Teraz planuję posiłki i trzymam się planu odżywiania. Mogę śmiało powiedzieć, że robię robotę w tej sferze. Dobrą robotę. Jest trochę tak, że te 1500 kcal to ogólnie jest mało, ale na ten moment nie wiem czy jedząc dobrą żywność byłabym w stanie jeść więcej, bo przez to, że narzuciłam sobie wymóg jedzenia warzyw i owoców to moje posiłki są objętościowe i po prostu więcej nie zmieszczę. Jestem z siebie naprawdę dumna, że trzymam michę. Aspektem dodatkowym w tej kwestii jest to, że zgubiłam 2,2kg co bardzo mnie cieszy, ponieważ zmagam się z nadwagą.
Jeśli chodzi o picie wody to pełny sukces. Zabieram sobie picie do pracy, a w domu cały czas popijam jakiś płyn. Samej wody spożywam 2,5l - 3,5l dziennie. Do tego dochodzi kawa i zielona herbata. Czuję dumę, że udało mi się to tak ogarnąć.
Suplementacja też jest spoko. Co prawda musiałam sobie ustawić w kalendarzu codziennie przypominajki o ich zażywaniu, ale skoro to na mnie działa to spoko i bardzo się cieszę, że dbam o siebie również w tym aspekcie, ponieważ nijak nie jestem w stanie dostarczyć wszystkich wymaganych mikroskładników z diety. Chociażby dlatego, że nie lubię ryb, a orzechy są dla mnie trochę za drogie to mam problem z dostarczeniem kwasów omega. Jasne, najlepiej byłoby wszystko dostarczać z diety, ale po prostu nie jestem w stanie tego osiągnąć, więc wspieram się tabletkami. Grzecznie biorę codziennie porcję suplementów i jestem z tego zadowolona.
Jeśli chodzi o ruch to prawie pełen sukces. Przez ten czas co prawda zdarzyło mi się kilka dni nie wykręcić 10k kroków, ALE średnia z ostatnich czterech tygodni wynosi dokładnie 10612, więc myślę, że można uznać, że cel wykonałam. Chciałabym zachować większą równowagę, aby każdego dnia kręcić ponad 10k kroków, ale tak jak napisałam wyżej to na razie robię tyle na ile pozwala mi samopoczucie po lekach. Swoją drogą jak tak patrzę, że przetuptałam na nogach 200km to robi to na mnie ogromne wrażenie, serio.
Jakie mam wnioski z tego miesiąca?
Bardzo pozytywne. Przede wszystkim psychicznie czuję się wspaniale, ponieważ udowodniłam sobie, że mogę o siebie dbać, tak po prostu. To, co robię wiem, że zaprocentuje dobrym samopoczuciem i w rzeczywistości tak jest. Poprawiła się moja cera, mój sen, schudłam, mam lepszy nastrój, pies jest uradowany większą aktywnością, ponieważ razem z nim nabijam kroki i ogólnie czuję się fenomenalnie. Mam tak silne poczucie sprawczości jak nie miałam nigdy w życiu. Gdyby mi ktoś miesiąc temu powiedział, że jeśli zmienię dietę, wdrożę suplementację, będę pić więcej wody i zacznę się więcej ruszać to będę czuć się lepiej to zabiłabym go śmiechem. I teraz muszę posypać głowę popiołem, ponieważ ten ktoś miałby rację, a ja przekonałam się o tym na własnej skórze.
Żeby nie wpadać w samozachwyt to muszę przyznać, że widzę jeszcze pole do poprawy. Chciałabym jeść więcej warzyw, ponieważ aktualnie jem ich około 200g dziennie, a zalecana norma to 400g - 500g, więc jeszcze przede mną daleka droga. Oczywiście doceniam to, że jem je w ogóle skoro wcześniej nie jadłam nawet grama, ale jednak jest to kwestia, którą bardzo chciałabym dopracować. I nie chodzi mi o zapchanie się frytkami tylko o warzywa typu ogórek, sałata, papryka etc. Chciałabym też unormować aktywność fizyczną, ponieważ często jest tak, że jednego dnia zrobię 15k kroków, a drugiego 5k. Chciałabym, żeby codziennie było te 10k bez wymówek, bo umówmy się, że na spacer siła zawsze powinna się znaleźć, to nie jest jakiś wielki wyczyn. Tak samo chciałabym zacząć powoli wdrażać sport w moje życie. Nie wiem czy będę w stanie wrócić do truchtania, bo kompletnie nie czuję na to zajawki pomimo tego, że kiedyś jarało mnie to ostro, ale zawsze mogę np. pojeździć na rowerku stacjonarnym, który przecież sobie kupiłam, a tylko stoi w kącie i się kurzy. Co do nawodnienia to większych uwag nie mam poza tym, żeby to zawsze było około 3 litrów, a wciąż zdarzają mi się dni, że tego wyniku nie dowożę, ale nie jest to dla mnie jakiś wielki dramat, bo zawsze jest to minimum 2l + kawa + zielona herbata, więc tu poprawa będzie kosmetyczna. Mam przynajmniej taką nadzieję.
Jestem szczęśliwa, że udało mi się wdrożyć w życie takie zmiany. Ostatnie lata były dla mnie bardzo trudne ze względu na wyniszczający nałóg, ale dopiero teraz, mając prawie rok abstynencji poczułam się gotowa na zajęcie się pozostałymi obszarami życia. Czuję moc, czuję sprawczość, czuję cholerną satysfakcję, bo to co jest najważniejsze to to, że pokazałam sobie, że MOGĘ. Tylko musi mi się chcieć, a chce mi się bardzo, ponieważ bardzo chcę żyć długo i w zdrowiu i w końcu robię wszystko, aby to zdrowie zachować. Jasne, ktoś może powiedzieć, że gówno robię, bo warzywa czy mięso kupuję w Biedronce, a nie od rolnika czy rzeźnika, ale come on. Jakoś trzeba żyć i radzić sobie z tym co jest.
W końcu z nadzieją patrzę w przyszłość. Głównie dlatego, że cokolwiek by się wydarzyło to mam czyste sumienie, ponieważ zrobiłam wszystko, by o siebie zadbać. Najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że to wszystko o czym pisałam powyżej przychodzi mi łatwo i z przyjemnością. Głównie dlatego, że nie stosuję żadnych kretyńskich diet tylko po prostu jem pełnowartościowe produkty i od czasu do czasu pozwalam sobie na drobnostkę typu kostka czekolady gorzkiej. Jest dobrze. Po prostu jest dobrze. Nie jestem specjalistą, nie ułożę nikomu diety ani nie wskażę co dla drugiej osoby będzie dobre, ale robię wszystko to co uważam, że jest dobre dla mnie i wychodzę na tym super.
Polecam wprowadzanie drobnych zmian, ja też nie zrobiłam wszystkiego od razu, ale mogę z ręką na sercu powiedzieć, że od 21.09.2024 mój komfort życia poleciał w kosmos. I nawet szaleństwa dwubiegunówki tego nie zmienią. Jest dobrze i tego życzę też Wam.
Na koniec tylko się pochwalę, że zachęciłam jednego kolegę do podobnych zmian. Może nie tak radykalnych jak u mnie, ale zaczął bardziej świadomie się odżywiać, bo spodobała mu się zabawa z Fitatu, którą mu poleciłam. W sumie to bardzo miłe dać komuś bodziec do zmian na lepsze, serio.