Dziennik #288/2024 - zbiedniałam

in polish •  last month


    Źródło: Pixabay


    Dobry wieczór.

    Wiadomo, źle spałam, poranek ciężki, bla, bla, bla.

    W pracy tak sobie. Trochę było mi ciężko, bo ten tydzień będę pracować po dziesięć godzin i nie będę ukrywać, że już pod koniec zmęczenie solidnie mi dokuczało. Tylko to takie sztuczne trochę zmęczenie, bo pracy nie było wcale za dużo, większość czasu się obijałam, ale sam fakt siedzenia tam dziesięć godzin jakoś tak mnie wymemłał. Trochę się dzisiaj poirytowałam w kilku momentach, ale udało mi się zachować względny spokój i praca nie zniszczyła mi dnia. To dla mnie bardzo ważne, ponieważ przeżywam tę pracę za bardzo, zdecydowanie. Kilka tematów pchnęłam po prostu do kierowniczki. I tyle. Nic więcej nie mogę zrobić, a tylko zaszkodzę sama sobie jak będę to wszystko w sobie mielić i się nakręcać.

    Po pracy wpadłam do Biedronki i powiem wprost: zapłaciłam kurewsko wysoki rachunek. 115 zł bodajże. Wszystko przez to, że były promocje akurat na te produkty, na które promocje czaiłam się już od jakiegoś czasu. Dzięki temu kupiłam dwie kawy za jakieś tam psie pieniądze i tak, wiem, mogłabym się obejść bez kawy, ale to moja mała chwila przyjemności każdego dnia i nie będę jej sobie odbierać. Już wystarczy, że piję biedronkowy syf. No i warzywa mrożone skradły dzisiaj moje serce, bo były też na promocji, a mi się zapas w zamrażarce kurczy dlatego zachowałam się jak prawdziwy Polak w Biedronce i kupiłam z dziesięć paczek. I mocno rozważam czy jeszcze nie dokupić. I tak, przez takie rzeczy wydaję jednorazowo dużo pieniędzy, ale na dłuższą metę jest to zysk i to spory. Nie obyło się też bez zwykłej fanaberii. Bawiłam się biedronkowym szejkomatem i wylosował mi się ser brie z niebieską pleśnią [tak to się chyba nazywa?]. Nigdy tego nie jadłam, a kilkukrotnie się przymierzałam, ale odstraszała mnie cena. Ze zniżką wyszło trzy złote, więc postanowiłam wziąć na spróbowanie i muszę powiedzieć, że smaczny. Trochę mnie jego wygląd odtrącił w pierwszej chwili, ale po spróbowaniu mogę śmiało powiedzieć, że jest bardzo okej.

    Wpadłam do domu, wzięłam psa pod pachę i poleciałam na szybki spacer, a teraz jak stukam te słowa na klawiaturze to robię obiad na kolejne dwa dni. Jutro przede mną bardzo ciężki dzień, ponieważ jak wyjdę z domu o 7:30 to wrócę do niego o 22:30. Przeraża mnie to trochę, ale muszę. Jutro też dzień ważny, ponieważ zamierzam zakomunikować terapeucie, że kończę terapię. Wiem to, czuję, że to nie będzie łatwa rozmowa i na pewno mnie pojedzie, ale muszę to jakoś przeżyć. Nie chcę kończyć współpracy po prostu przestając przychodzić na zajęcia. To takie trochę mało poważne mi się wydaje. No, ale zobaczymy jak to będzie. Tymczasem lecę kończyć robić obiad i idę spać, bo jestem wypompowana po dziesięciu godzinach pracy i cały ten tydzień będzie taki ciężki.

    I w ogóle jestem cała połamana. Tak jak mi dokuczała prawa noga to ból zaczął promieniować już na plecy i nie wiem czy to przypadkiem nie przypałętała się ta kurwa rwa kulszowa. Także tak..

    Z jedzeniem dzisiaj byłam totalnie rozregulowana, prawie nic nie zjadłam, ale od jutra obiecuję poprawę i powrót na właściwe tory, słowo.
    Z wodą to samo, tylko jeden litr.
    Kroki: 12k.

    Do jutra.

      Authors get paid when people like you upvote their post.
      If you enjoyed what you read here, create your account today and start earning FREE VOILK!